OJCOSTWO I MACIERZYŃSTWO W CHOROBIE ALKOHOLOWEJ

 

Rodzina alkoholowa przykładem rodziny dysfunkcyjnej, w której występuje kryzys ojcostwa i macierzyństwa

Do prawidłowego rozwoju dziecka potrzebna jest świadoma obecność obojga rodziców w procesie wychowania.

Każdy z nas jest jednak „w drodze” do uzyskiwania tejże świadomości, zatem jakieś trudności i słabsze punkty mamy wszyscy, niezależnie od tego, czy wychowaliśmy się w rodzinach alkoholowych, czy nie. Choroba alkoholowa jest jednak tym czynnikiem, który wpływa na kształt rodziny oraz rodzicielstwa wraz z zawartymi w nim rolami – ojcostwa i macierzyństwa w szczególny sposób.

 

Korzystając z moich doświadczeń w pracy terapeutycznej w Przychodni Terapii Uzależnień i Współuzależnień, gdzie przez wiele lat pracowałam,głównie ze współuzależnionymi kobietami – podzielę się kilkoma refleksjami na temat cieni i blasków macierzyństwa i ojcostwa w rodzinie alkoholowej.

 

Obecność ojca i matki w rodzinie alkoholowej nie ma wiele wspólnego z obecnością fizyczną. Bo przecież w tym sensie najczęściej rodzice są. Często żony przekonują nas w gabinetach do tego, że „ze względu na dzieci decydują się być z pijącym mężem”, rozumiejąc obecność jako fakt czysto fizyczny, namacalny. To, że się jest obok. Zabiegając więc o obecność męża w rodzinie gubią swoją własną. O jaki zatem brak obecności chodzi? W rodzinie alkoholowej jest to przede wszystkim brak obecności psychologicznej-emocjonalnej i duchowej. Zgłaszające się do poradni kobiety skoncentrowane są na osobie pijącej, najczęściej partnerze i główne ich oczekiwanie to, ”co zrobić, by przestał pić?” Potem okazuje się najczęściej, że samo niepicie nie wystarcza. Dalej więc mogą być skoncentrowane na czymś innym, co łączy się z nie pożądanym zachowaniem partnera. Czy są one wtedy obecne dla dzieci w sensie o jakim mówimy? Zapewne nie. Nie są one też wtedy najczęściej świadome tego, jakiego rodzaju deficyty emocjonalne „nakręcają” ich obsesyjne działania, by na partnera wpłynąć.

 

Podczas podejmowanej pracy terapeutycznej powoli uświadamiają sobie swoje osobiste problemy i trudności, za rozwiązanie których są rzeczywiście odpowiedzialne. I gdy tak powoli odkrywają stronice swojej historii, zaczynając od tego co dzieje się teraz – czyli w aktualnym związku, zauważają wiele cieni w swoim macierzyństwie, choć wcześniej widziały na ogół tylko rysy w roli pełnionej przez partnera, alkohol bowiem zawsze je uwydatniał. Gdy w dalszych etapach pracy terapeutycznej, często na grupach dla dorosłych dzieci alkoholików otwierają kolejne strony własnych, często bolesnych losów, docierają do cieni ról pełnionych przez ich własnych rodziców. Uświadamiają sobie jednocześnie, że w jakiś przedziwny sposób powtarzają historie swoich matek, mimo, że tak bardzo chciały poprowadzić swoje życie inaczej i zauważają, że ich partnerzy powtarzają losy swoich ojców.

 

Zatem rola matki jak i ojca w rodzinie alkoholowej jest w kryzysie. Jeżeli bowiem zostaje zachwiany związek między żoną i mężem/matką i ojcem/poprzez fakt picia oraz pomiędzy ojcem a dziećmi, z tego samego powodu, to zachwiany zostaje także w jakiś sposób związek matki z dzieckiem. A do tego najtrudniej jest najczęściej dotrzeć współuzależnionym kobietom i uświadomić to sobie. Jest szereg barier, które to uniemożliwiają. Jedną z nich jest wszechogarniające cierpienie i związane z nim poczucie winy – tak charakterystyczne dla przeżywania współuzależnionych kobiet, szczególnie matek-skrzętnie ukryte pod maską dobrej organizacji życia rodziny i poprawnych kontaktów z dziećmi. Zapewne przyznacie wszyscy, że kryzys ojcostwa w rodzinie alkoholowej łatwiej jest w związku z tym zauważyć, a kryzys macierzyństwa znacznie trudniej. Uświadomienie sobie jednak kryzysu macierzyństwa jest nie bez znaczenia w pomocy rodzinie, zważywszy na specyfikę funkcjonowania osoby uzależnionej chemicznie, silne mechanizmy uzależnienia.

 

Tymczasem w dramatycznej sytuacji alkoholizmu w rodzinie i związanym z tym osłabieniem więzi ojca z dziećmi, matka staje się dla dzieci jedynym punktem odniesienia, jedyną „zbawicielką”. Stąd też trudno wtedy mówić o odpowiednim dystansie dzieci w stosunku do niej .Często nie potrafią one dostrzec ograniczeń jej matczynej miłości, na przykład tendencji do nadopiekuńczej miłości, emocjonalnego uzależniania od siebie, manipulacji uczuciowej itp. Nadopiekuńczość bywa utożsamiana z wielkością i głębią matczynej miłości. I chociaż nadmiar uczuć, zbytnia kontrola, ograniczanie wolności drażnią dzieci, to jednak one-biorąc pod uwagę poświęcenie matek-łatwo im wybaczają te ”małe słabości”. Kiedy rozmawia się z młodymi mężczyznami – DDA lub uzależnionymi, często odruchowo narzekają oni na swoich ojców, chwaląc jednocześnie swoje matki, co innego słyszę, gdy rozmawiam z kobietami współuzależnionymi, bo dla nich „mama była zawsze jakaś daleka”. Najtragiczniejsze jest jednak to, że często nie mają świadomości, że byli źle traktowani przez swoją matkę, bo na zewnątrz ta relacja wydawała się być poprawną! I trzeba wiele czasu aby dotrzeć do tego wielkiego gniewu w sercu córki, czy syna, gniewu – który został skrzętnie wyparty ,po to, aby ochronić ten obraz w swoich oczach kosztem zaprzeczenia siebie, kosztem wewnętrznego zakłamania.

 

Nadopiekuńczość matek jednak ma najczęściej ścisły związek z nieobecnością męża i ojca, podyktowaną uzależnieniem. Jednocześnie stanowi dla córek negatywny wzorzec-kobiety opiekunki, przejmującej odpowiedzialność za swojego partnera, wzorzec, który płynie… w przyszłość. Brak rozpoznania tego przekazu i destrukcji, jakie w sobie zawiera przy dalszym pielęgnowaniu tych nadopdpowiedzialnych i nadopiekuńczych zachowań, niekoniecznie dobrze wróży dla związków tworzonych przez te córki w przyszłości. Ten obserwowany wzorzec jest jednocześnie źródłem informacji dla synów, którzy oczekują potem od swoich partnerek-żon rezygnowania ze swoich potrzeb, nadmiarowego przejmowania odpowiedzialności, co dodatkowo nakręca to koło destrukcji w tworzonym związku. Kryzys macierzyństwa jest więc nierozłącznie związany z kryzysem ojcostwa w rodzinie alkoholowej. Ani macierzyństwo, ani ojcostwo nie mogą być bowiem traktowane w sposób wyizolowany, zarówno w sensie rozwoju miłości partnerów jak i w sensie jej uzdrawiania.

 

Co zatem rodzice w rodzinie alkoholowej przekazują swoim dzieciom i jak to wpływa na ich życie?

 

Najprościej odpowiedzieć by można ,że poza przekazaniem życia w sensie fizycznym-psychicznie dają swojemu dziecku dokładnie to, co doświadczyli w swoim dzieciństwie. Osoby uzależnione, poprzez kontakt z substancją chemiczną jak i współuzależnione, poprzez trwanie w stanie chronicznego stresu, prezentując poważne zaburzenia w swoim myśleniu, przeżywaniu i w tym, jak odnoszą się do siebie samych, jak siebie spostrzegają, dostarczają dziecku szeregu zranień. Nie może być inaczej, ponieważ każde z nich nosi w sobie wiele trudnych uczuć, począwszy od złości, poczucia winy, wstydu, poczucia krzywdy, żalu, smutku aż po lęk i rezygnację. W efekcie doświadczają wiele niezadowolenia i braku akceptacji siebie, co przerzucają na swoje dzieci. Bo trudno kochać bliskich, jeśli odrzuca się siebie.

 

Zatem to, co dają nie jest pozbawione wielu cieni, szczególnie wtedy, kiedy nie są one jeszcze objęte świadomością po to, aby móc coś z tym zrobić. aby móc podjąć pracę w celu ich wyeliminowania. Często jest to długa praca, której początek wyznacza jednak zrobienie pierwszego kroku w kierunku uświadomienia sobie swoich trudności. Rola matki trochę inaczej zapisze się w psychice córki, inaczej w psychice syna, ponieważ płeć ma tu ogromne znaczenie. Podobnie inaczej w psychice syna i córki zapisze się rola ojca. I tak, jak związek z matką jest dla córki relacją podstawową , tak związek z ojcem jest najważniejszy dla syna. Identyfikujemy się bowiem z rodzicem tej samej płci-to od nich uczymy się jak żyć, będąc kobietą, matką, czy mężczyzną, ojcem.

 

Jak ten przekaz wygląda od strony matek do córek w rodzinie z problemem alkoholowym?

 

Pracując ze współuzależnionymi wciąż poznaję kobiety, które bezskutecznie dobijają się do serc swoich matek, odtwarzając tę dynamikę w tworzonych przez siebie związkach z alkoholikami, czy innymi mężczyznami z problemem uzależnienia. Robią to nawet wtedy, kiedy są już dorosłe i mają swoje własne dzieci. Dlaczego tak się zachowują, nałogowo wręcz zabiegając o ich miłość i akceptację? Dlaczego tak są do nich przywiązane?

 

Źródłem takiego właśnie zachowania tych kobiet jest frustracja, będąca efektem braku zaspokojenia podstawowych potrzeb- miłości, szacunku, uznania i doświadczane w związku z tym/mniej lub bardziej świadomie/ poczucie krzywdy. I tu jest być może pierwsza odpowiedź na pytanie: ”co matki przekazują swoim córkom?”, czy raczej…”czego im nie przekazują” i jak to potem wpływa na ich życie? Jeśli córka nie zaznała w relacji z matką zaspokojenia tych podstawowych potrzeb-a niestety w rodzinie alkoholowej rzadko to się zdarza-to resztę życia nieświadomie poświęca na to, aby zabiegać o miłość i próbować na nią jakoś zasłużyć. To pierwotne niezaspokojenie przenosi na wszystkie związki z ludźmi. Przenosi to przede wszystkim na związek ze swoim partnerem. Ten jej deficyt, brak, jest siłą napędową wielu zachowań tej kobiety w jej dorosłym życiu i pokazuje, że gdzieś wewnątrz niej kryje się mała, zagubiona dziewczynka, która jest spragniona najważniejszego na świecie pokarmu – miłości. I trudno jej rozstać się z iluzją, że kiedyś się to zmieni, że kiedyś dostanie z zewnątrz to, czego potrzebuje. Jakie jest na to rozwiązanie?

 

Przede wszystkim chodzi o to, aby uświadomić sobie, dlaczego matkom tak trudno było i jest kochać swoje córki. Uznać, że dostały one w emocjonalnym posagu od swoich matek dokładnie to, co same przekazują dalej, to znaczy-doświadczenie odrzucenia, wyrażające się w nie przyznawaniu sobie praw, nie mówiąc już o umiejętności korzystania z nich, braku szacunku w stosunku do siebie, odbieraniu sobie prawa do godności i miłości. Chodzi też o to, aby nauczyć się rozpoznawać ukryte przekazy, które matki oferują córkom w formie destrukcyjnych przekonań-najlepiej przez analizę swojej historii życia i je zmieniać po to, aby nie przenosić ich dalej, aby nie niszczyły kobiet w kolejnych pokoleniach. Podczas terapii jest to jeden z ważniejszych jej elementów, kiedy to kobiety mają możliwość „dokopania się” do tego indywidualnego programu na życie, programu, który wpisywał się w nie od najmłodszych lat na bazie identyfikacji z najważniejszą dla siebie kobietą-matką. Przykłady takich destrukcyjnych przekonań, które matki przekazują swoim córkom to: ”lepiej nie sprzeciwiać się pijącemu mężowi”, ”kobieta bez mężczyzny nie da sobie rady”, ” trzeba nieść swój krzyż i nie użalać się nad sobą” ,”nie zasługuję na dużo więcej niż to, co mam”, ”nie powinno się mówić źle o własnej rodzinie”, ”jeżeli żona bardzo kocha męża, to w końcu wrócą szczęśliwe dni”, ”mąż sprawi, że będę szczęśliwa”, ”jeśli mąż bije to znaczy, że kocha”, ”ten, kto zbyt wiele chce może wszystko stracić” itp. Dopiero zakwestionowanie tych przejętych od matek przekonań uwalnia to negatywne dziedzictwo i przybliża do większej dojrzałości jako kobiety, matki, która może mądrzej kochać swoje dzieci, w tym-szczególnie córki.

 

Kolejny istotny przekaz, który matki adresują do córek to neurotyczne poczucie winy, które „nakręca” przymus nadodpowiedzialności i poświęcania się bez reszty, występujący u współuzależnionych kobiet. To poczucie winy każe im szukać sposobów wpływania na partnera po to, by np. nie pił, nie grał w karty, czy totolotka, zajmował się domem, czy… w ogóle się zmienił. To poczucie winy nakręca ich gotowość do tego, by sprostać jego oczekiwaniom, aby tylko uzyskać swój cel. Poczucie winy nakręca też gotowość do tego, by sprostać oczekiwaniom innych znaczących dla siebie osób, matki, dziecka, przyjaciół itp. A sprostać czyimś oczekiwaniom-to znaczy-zrezygnować z czegoś, co jest ważne dla nich, zrezygnować z własnych potrzeb, wartości… To poczucie winy sprawia, że żyją cały czas w stanie napięcia, w poczuciu, że coś nie dopełniły, że zrobiły coś nie dość, nie wystarczająco, że są jakoś w związku z tym nie w porządku. Nastawione na zadowalanie innych wzmacniają jeszcze swoje poczucie winy, podważając poczucie własnej wartości.

 

Stanowią tym samym model zachowań dla swoich córek, z którymi bardzo wcześnie odwracają swoje relacje, lokując córki w rolach rodzicielskich, przez co stają się one dla nich zastępczymi matkami. Dzieje się tak ze względu na fakt posiadania tego braku, deficytu akceptacji ze strony matek. Będąc w roli matki i mając w jakimś sensie przewagę/wynika to z pełnionej roli/,nieświadomie przewagę tę wykorzystują, próbując w relacji z córką „brać”, aby uzupełniać ten deficyt, który jest źródłem bolesnej frustracji. Emocjonalnie zaniedbane przez swoje matki, uzależniają więc od siebie córki. Córki stają się ich zastępczymi matkami! I zaczynają brać odpowiedzialność za samopoczucie swoich emocjonalnie „niedokarmionych” matek-używając przenośni. Ale córka obiektywnie nie jest w stanie wywiązać się z takiej roli, nawet gdyby bardzo chciała, bo jest to nierealistyczne. Mimo to nawet niemożność sprostania sytuacji niemożliwej, wpędza je w poczucie winy. A będąc w takiej symbiozie z matką nie są w stanie uświadomić sobie swoich własnych możliwości i tego, ile są naprawdę warte.

 

I co z tym zrobić? Najważniejsze to uznać, że jest się wystarczająco dobrą, że jest się w porządku. Dopiero wtedy, gdy kobiety poczują ,że są w porządku, że są niewinne, mogą otworzyć się na miłość wobec córek. Miłość daje wolność obu stronom. Natomiast obraz matki, która „powinna” wynika z tego, że te kobiety czują się nie w porządku. Kierując się w relacjach z córką zasadą powinności, a nie zasadą miłości indukują w córkach poczucie winy, które potem będzie zatruwać ich życie w przyszłości. Inny istotny przekaz ze strony matek do córek to zgadzanie się na bycie ofiarą. Ten przekaz wpisuje się na bazie świadectwa, które matki dają córkom poprzez swoje zachowania, pełne braku szacunku względem siebie samych-często w imię opatrznie rozumianej filozofii chrześcijańskiej.

 

Potem na grupach terapeutycznych dla współuzależnionych nietrudno rozpoznać te kobiety-matki, bo one gloryfikują fakt bycia ofiarą i rozumieją swoją postawę jako czyn niezwykle szlachetny. Wyraża się ona w przekonaniach typu: ”trzeba nieść swój krzyż i nie użalać się nad sobą”, ”muszę wszystko znieść i wytrzymać, bo dzieci muszą mieć ojca”. Często tłumaczą swoją cierpiętniczą postawę naśladowaniem Chrystusa-„jeśli bije w jeden policzek, mam nadstawić drugi”. I jakkolwiek ta Chrystusowa rada jest ważna i piękna, to, aby coś dobrego z niej wynikło, trzeba najpierw osiągnąć Jego poziom świadomości. Chrystus nadstawiając drugi policzek nie stawał się ofiarą. On wiedział ,co robi. Dopóki nie wiemy tego, co On, nastawienie drugiego policzka jedynie rozbestwi kata, a nas upokorzy. Zatem nie jest dobrym pomysłem, by kobiety pozwalały swoim partnerom, aby ci zachowywali się wobec nich jak kaci. Nie wolno im zgadzać się na bycie ofiarą, tym bardziej, że będąc ofiarą hoduje się w sobie kata i znajduje się kolejne ofiary – najczęściej wśród własnych dzieci-które potem będą hodować w sobie kolejnych katów i znajdować kolejne ofiary.

 

Inny przekaz, nierozłącznie związany ze zgadzaniem się na bycie ofiarą, który adresują współuzależnione matki wobec dzieci, a już w szczególności córek dotyczy rozumienia i używania energii złości. Najczęściej doświadczanie złości spostrzegane jest przez matki jako coś złego, zatem inspirują dzieci do jej wypierania, tak jak prawdopodobnie ich matki zrobiły to względem nich samych. Zapisuje się on w psychice córek na bazie takiego wychowania, w którym kreuje się dziewczyny na te „grzeczne”, nie okazujące emocji, ustępujące we wszystkim, bo…”jesteś mądrzejsza”, ”jesteś starsza”, ”nieładnie się złościć”, ”złość to grzech”. Zatem grzecznym dziewczynkom wciska się ich agresywność wraz z żywotnością głęboko w podświadomość. To nie prowadzi do niczego dobrego, bo wcześniej czy później zaowocuje to niekontrolowanym wybuchem. I w efekcie z grzecznych dziewczynek często wyrastają agresywne dorosłe kobiety, w dodatku nieświadome własnej agresywności. Ta agresja jest pod skórą i „sączy” się poprzez szereg zachowań, które nie wprost pokazują noszącą w sobie zawartość ,np. strasząc dziecko wiedźmą, że…”przyjdzie i zabierze jak będziesz niegrzeczne”, strasząc ojcem, że „policzy się z tobą jak wróci” itp. A jednocześnie złość nie jest używana do tego, do czego być powinna. Na przykład do tego, aby zmienić coś w swoim życiu, gdy dochodzimy do takiego poziomu niezgody na to, czego doświadczamy, że eksplodujemy. I dopiero to doświadczenie – wściekłości, agresji-pozwala dokonać istotnej zmiany.

 

Znakomitym przykładem jest tu Chrystus, który wyrzucił kupców ze świątyni. Jak bardzo musiał być zagniewany, jaką w związku z tym siłą musiał emanować, aby poradzić sobie z takim zadaniem. To był tak zwany słuszny gniew. Ale by go uruchomić, trzeba mieć dostęp do własnej energii złości. Żeby obronić siebie, swoje granice, wyrazić protest, czy niezgodę, potrzebujemy agresji. Gdy podejmujemy jakiekolwiek wyzwanie sięgamy do własnej agresji ,kontaktujemy się z jej energią. Agresja tak rozumiana nie jest czymś złym, ale tego najczęściej nie wiedzą współuzależnione kobiety i na tej bazie budują swoje postawy względem córek. Nie wiedzą, że złe są też te zachowania, które owocują przemocą i zadawaniem bólu w „białych rękawiczkach” i bardzo nie wprost. To wtedy też jest przemoc i wykorzystanie. Przykładów historii takiego rodzaju zadawania bólu jest wiele w książce Alice Miller -„Dramat udanego dziecka”, która przedstawia losy dzieci z dobrych domów i różne rodzaje dramatów przez nie przeżywanych.

 

A co matka w rodzinie alkoholowej przekazuje synowi?

 

Ponieważ często jest wściekła na jego ojca, że nie może liczyć na jego dojrzałość w realizowaniu obowiązków rodzinnych ,bo gdzieś bez przerwy pije, jest poza domem, albo ciągle pracuje i mało go rodzina obchodzi, to część swego gniewu przenosi na syna, raniąc go i poniżając. W ten sposób uczy go tego, że z kobietami trzeba walczyć i nie wolno im ufać.

Mężczyzna upokorzony przez matkę potrafi się tylko bronić, a broni się poszukując ofiary. Wściekły i upokorzony marzy o tym, by awansować do roli kata. Będzie rządzić, decydować, górować, wiązać się z grupą kolegów i uciekać z domu do pubu, na mecze, w góry, do pracy. Gdy dorośnie będzie poniżał kobiety. Jego związki z kobietami w życiu dorosłym staną się przedłużeniem jego relacji z matką, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Przechodzi z objęć matki w objęcia żony. Żona staje się zastępczą matką, wobec której na dnie serca doświadcza masę nieuświadomionego gniewu za to, że wyrwała go z objęć matki i że czegoś od niego chce.

 

Natomiast nadopiekuńcza Matka Polka, których tak wiele na grupach dla współuzależnionych, chroniąc syna przed groźnym światem, przed piciem i zachowaniem męża, wychowa niedojrzałego mężczyznę, który, gdy już dorośnie, będzie oczekiwał od kobiet, że zaopiekują się nim i zdejmą mu z barków wszelkie kłopoty. Przed nadopiekuńczą matką broni się bierną agresją i ta forma obrony będzie dominowała w jego dorosłych relacjach z kobietami. Wprawdzie niczego nie odmówi wprost, ale to, o co się go poprosi robi tak ,że w końcu wszystkim odechciewa się prosić go o cokolwiek. Jakkolwiek z domu uciekał nie będzie, to może w nim być nieobecny. Za żadne skarby nie przyzna się do tego, że w głębi duszy aż kipi od gniewu na matkę. Bo aby związek z matką mógł przetrwać ,musi ją wyidealizować, a cała synowska złość zostaje przeniesiona na żonę, na teściową albo na dzieci.

 

Jak ten przekaz wygląda ze strony ojca do syna?

 

Ojciec, który pochodzi z rodziny alkoholowej lub sam jest uzależniony ma duże trudności z wychowaniem syna, choć często sam nie jest tego świadomy. Jakkolwiek samo narodzenie syna obfituje najczęściej, choć nie zawsze, w wiele radości, to często idzie za tym niewiele więcej. Ojciec ma trudności z wychowaniem syna, bo sam nie był wychowywany przez ojca. Musi się przebijać przez rodzicielską bezradność i nawet jeśli ma dobre chęci, to znacznie wygodniej czuje się z córką niż z synem, podobnie jak matka z synem czuje się wygodniej niż z córką. Z synem ojcu nie jest prosto, bo zwykle w relacjach z dziećmi tej samej płci bardziej dochodzą do głosu własne niefortunne doświadczenia z dzieciństwa. W rezultacie ojciec traktuje syna tak, jak sam był traktowany przez swojego ojca, choć być może w dzieciństwie, gdy zaznawał bólu osamotnienia i odrzucenia ze strony ojca przyrzekał sobie solennie, że … ”gdy dorosnę to nigdy nie zrobię tego swojemu synowi”, podobnie jak matka, źle traktowana przez matkę przeniesie to na swoją córkę.

 

Jednak wobec syna odpowiedzialność ojca jest większa niż wobec córki, bo własnym przykładem musi go nauczyć, co to znaczy być mężczyzną. Tymczasem jaki jest ten przykład w rodzinie z problemem alkoholowym? Często ojciec zachowuje się w sposób brutalny i stosuje przemoc nie tylko w słowach i gestach, ale niejednokrotnie fizycznie zadając ból zarówno matce jak i pozostałym członkom rodziny. Często poniża, wyśmiewa, czy ironizuje postawy bliskich, także syna. Niejednokrotnie nadużywa władzy rodzicielskiej poprzez skrajne ograniczanie wolności. Prezentuje w swoich postawach poważny deficyt wartości i tendencję do odrzucania siebie, co „zaszczepia” w synu. Nie mając bowiem szacunku względem siebie nie ma go wobec innych. Uniemożliwia synowi jednocześnie przygotowanie się do życia w świecie, w którym ten mógłby coś osiągać i coś znaczyć, ponieważ ojciec sam ma poczucie niezadowolenia i totalnego fiaska w tej dziedzinie, a jednocześnie odcina syna od możliwości nabrania do siebie zaufania jako szczęśliwego męża i ojca, który czerpie satysfakcję z kontaktu z żoną i dziećmi. Co to w efekcie znaczy dla syna i jego życia? W ten sposób ojciec dostarcza szeregu zranień, przejawiających się w przeżyciu silnych negatywnych uczuć/np.złości, poczucia krzywdy, żalu itp., które z racji na swoją siłę i nieumiejętność uporania się z nimi zostają odcięte od możliwości świadomego spotkania się z nimi w momencie urazu i zostają zamknięte w podświadomości, a potem przez tę podświadomość zostają skrzętnie przechowywane. Dalej działają „z ukrycia”, nie znikają.

 

Co natomiast ojciec z problemem alkoholowym przekazuje córce?

 

Ponieważ na ogół łatwiej kochać jest dziecko płci przeciwnej niż swojej własnej, ojciec w kontakcie z córką może doświadczać bycia kochanym w taki sposób, w jaki nie był kochany ani przez matkę, ani przez żonę. W jakimś sensie nieświadomie więc wykorzystuje córkę, która staje się względem niego zastępczą żoną i matką. Ojciec zakochany w córce jest na ogół w nieudanym związku ze swoją żoną, dlatego przenosi uczucie na córkę. Przywiązuje ją tym samym do siebie, czyni odpowiedzialną za swoje samopoczucie, a nawet szczęście. Córka odczuwa winę i obowiązek bycia pocieszycielką ojca. Kobieta, która nie dostała prawdziwej miłości ojca, a w zamian za to będąc wychowywana u boku współuzależnionej matki, która była poniżana, katowana, lekceważona, zdradzana i gwałcona, potem często czuje się przerażona, gdy ktoś oferuje jej prawdziwe uczucie. Mężczyzna, który ją pokocha, może budzić niechęć ,lekceważenie, a nawet pogardę, że ten ktoś pokochał kogoś tak marnego jak ona. Rozwiązaniem jest więc praca dotycząca odbudowania poczucia swojej wartości w tej istotnej kobiecej roli. Zatem córce trudno jest nauczyć się dojrzałej miłości do mężczyzny, ponieważ jest to możliwe tylko wtedy, gdy ojciec jest w dobrym związku z matką. Ojciec raczej osłabia siłę córki, podważa jej świadomość bycia osobnym, autonomicznym człowiekiem. Takie córki najczęściej nie są świadome tego, co naprawdę są warte, choć często posiadają wielki potencjał i duże umiejętności w wielu dziedzinach, a nie zawsze potrafią siebie docenić. Ponieważ doświadczyły toksycznej miłości ojca, więc są zamknięte na miłość innych i z trudem znajdują takiego partnera, który by je szanował. Podjęcie pracy terapeutycznej jest zawsze daniem sobie okazji do tego, aby coś zmienić w swoim stosunku do siebie samych.

 

Bardzo często bowiem tak jest właśnie, że kiedy mąż i żona czują się odrzuceni przez siebie nawzajem, kiedy ich potrzeby nie są zaspokajane w ramach związku małżeńskiego, kiedy są sobą rozczarowani i nieustannie ze sobą walczą-wówczas mogą zbudować w sobie nadzieję, że dziecko zaspokoi ich potrzeby i „zapraszają” go do relacji ze sobą. Matka próbuje wtedy czynić z syna swego sprzymierzeńca, a ojciec uznaje córkę za substytut partnerki. Takie zakłócenie funkcji i ról w rodzinie jest dla dziecka bardzo szkodliwe. Nie zna ono swojego miejsca. Jego odbiór rzeczywistości może się wahać od poczucia wszechmocy do bezradności, a w przyszłości może mieć wiele trudności z podjęciem swojej roli-kobiety, matki czy mężczyzny, ojca.Najczęściej spośród tych synów i córek wywodzą się te DDA, które opiekując się swoimi rodzicami, nie „opuścili” swojego domu rodzinnego i mimo to, że założyli swoją rodzinę i zamieszkali w innym miejscu, to nadal w nim pozostali ,odtwarzając jego dynamikę w swojej rodzinie. Oboje przekazują też dzieciom często niejednoznaczny system wartości, poprzez to, że nawet jeśli w rodzinie jest, to nie jest przestrzegany, albo postępuje się w sposób sprzeczny z normami, co przeczy tym wartościom i wywołuje u dziecka kompletny chaos. A dzieci potrzebują wiedzieć, co jest dobre, a co jest złe, tymczasem autorytetem nie jest ani osoba współuzależniona ani alkoholik. Ponieważ dziecko ma jednak potrzebę szanowania rodziców, więc uruchamia szereg mechanizmów obronnych, zafałszowujących tą rzeczywistość, by ochronić ten obraz.

 

Inny istotny przekaz od rodziców względem dzieci, które wychowują się w rodzinie alkoholowej związany jest z niedojrzałym rozumieniem miłości. Miłość najczęściej myli się /głównie jednak współuzależnionym matkom/ ze strachem o dzieci, z nadopiekuńczością, obojętnością/rób co chcesz, a czasem nawet z agresją i okrucieństwem, biję, bo kocham/.Często też miłość do partnera myli się im z litością i angażuje masę energii, aby pomóc mu się zmienić. Tymczasem prawdziwa miłość nie przywiązuje i nie kontroluje, a wspiera i daje wolność. Daje także poczucie, że jest się kimś ważnym i wartościowym. Mądrze kochać to czasem poświęcić swoją wolność, ale także-wymagać od innych. Bywa, że ponieważ kogoś kochamy, to raczej go zranimy i doświadczymy jego gniewu, niż będziemy mu pobłażać. Na przykład partnerzy uzależnionych często nie chcą sprawiać im bólu. Ale żeby alkoholikowi czy narkomanowi nie sprawiać bólu, trzeba by mu dawać narkotyki i nic od niego nie wymagać. A przecież chodzi o to, aby mu nie dawać i właśnie wymagać.

 

Dlaczego zatem mimo chęci, dobrych intencji nie udaje się im mądrze kochać? Być może dlatego właśnie, że te osoby same nie doświadczyły takiej mądrej, dojrzałej miłości od swoich rodziców. Bo kiedy były obwiniane za wszystko, co złe-za to, że ojciec pije, czy że między rodzicami nie ma miłości i zgody, albo za to, że skoro były bite, to dlatego, że na to zasłużyły-to jak można kochać siebie po takich doświadczeniach? Te negatywne doświadczenia ze strony matki i ojca hamują rozwój osobowy dziecka, ponieważ nie doświadczyło ono trwałości i stabilności życia rodzinnego, nie doświadczyło tego, co jest podstawą dobrego funkcjonowania rodziny-silnego i stabilnego związku pary małżeńskiej, na którym dopiero może powstawać, budować się i rozwijać rodzina.

 

Jak zatem poradzić sobie z takimi doświadczeniami?Jak podjąć uzdrawianie zranionego ojcostwa i macierzyństwa?

 

Przede wszystkim należy oddzielić swoje winy od nie swoich. Nie zapędzać się w takie rozumienie miłości ,która przedwcześnie wybacza, bo wtedy najczęściej wybaczamy dlatego, że…”tak trzeba”, a naprawdę-nie wybaczamy. Głęboko w nas zostają bolesne, negatywne emocje i nieuzasadnione poczucie winy. Właśnie to nie pozwala nam kochać. Zanim będziemy mogli prawdziwie wybaczyć, musimy zdobyć się na rachunek krzywd i na słuszny gniew-poczuć go, wykrzyczeć, wypłakać. Inaczej mówiąc-musimy poznać swój cień, swoje wewnętrzne życie i siły, które nim targają. Aby to zrobić należy siebie obserwować, patrzeć na siebie niejako z boku, wykorzystując do tej obserwacji różne sytuacje, które zdarzają się na co dzień i które stanowią okazję do przeżywania różnych uczuć. To uczucia mają być tymi „nitkami”, które zaprowadzą nas powoli do „kłębka”, pokażą nam kierunek tej pracy w celu lepszego rozumienia siebie. Ponieważ dziecko karmi się miłością matki i miłością ojca, ale uczy się żyć, uczestnicząc w ich wzajemnej miłości wobec siebie, istotnym wyzwaniem dla psychoterapii jest uzdrowienie tej relacji. Relacji pomiędzy matką i ojcem, kobietą i mężczyzną. Uzdrowienie jej możliwe jest jednak jedynie poprzez to, że każdy z partnerów podejmie trud uleczenia w sobie zranionego doświadczenia macierzyństwa i ojcostwa w relacji ze swoimi rodzicami. Czyli podejmie tę istotną pracę terapeutyczną rozpoczynając ją na początku od wycofywana współuzależnienia z i jego licznymi konsekwencjami i pracy nad trzeźwieniem w uzależnieniu od środków chemicznych, czy też pracy nad doświadczeniami z dzieciństwa w którym któreś z rodziców piło DDA.

 

Prawdą jest , że w wielu rodzinach ojciec był psychicznie nieobecny, choć nie było tam alkoholizmu, a wtedy dynamika tych rodzin jest podobna i równie dużych zniszczeń doświadczyły dzieci, które były w nich wychowywane. Czasami, gdy ojciec był obecny fizycznie, to jednak dawał straszne anty-świadectwo. Awantury, nieuzasadnione wybuchy gniewu, maltretowanie fizyczne oraz rozbijanie rodzin, czego ofiarami były żony i dzieci, to źródła wielu trwających przez lata urazów i psychicznych trudności, które „niosą” później dorosłe dzieci z rodzin patologicznych, DDD. Często to właśnie spośród tych dzieci wywodzą się kolejne wsółuzależnione, najczęściej kobietyi uzależnieni, głównie mężczyźni-choć nie ma reguły, bo zdarzają się wyjątki np. współuzależnieni mężczyźni czy uzależnione kobiety. Jeżeli nie nabiorą oni potem dystansu do przeżytego w opisanej przeze mnie w wielkim skrócie atmosferze dzieciństwa, wówczas nieświadomie przenoszą tę sytuację w swoje własne życie, do własnych rodzin. By zatem uwolnić się od psychicznego przymusu powtarzania niedojrzałych i krzywdzących zachowań wobec współmałżonka, czy dzieci konieczne jest uzdrowienie wewnętrzne, które pozwoli przekroczyć doznane zranienie. Doznane w przeszłości rany, jeżeli są dobrze rozeznane i przeżyte, stają się niezwykłą szkołą ojcostwa i macierzyństwa. Nie ma nic cenniejszego, co moglibyśmy ofiarować własnej rodzinie, jak pełne pojednanie z sobą samym i z własnymi rodzicami.

 

Przekraczając nasze zranienia w relacji do rodziców następuje wtedy rzeczywiste emocjonalne i psychiczne uniezależnienie się od nich, czyli ”opuszczenie” rodziców -używając biblijnego słownika -co jest warunkiem dojrzałości ojcowskiej i macierzyńskiej. To „opuszczenie” dokonuje się jednak nie tylko poprzez „oddzielenie” siebie od rodziców ale właśnie poprzez wewnętrzne pojednanie się z nimi. Odejście z domu rodzinnego bez rzeczywistego wewnętrznego pojednania się sprawia, iż jest ono bardziej ucieczką, a zatem pokazuje „związanie”/zależność, niedojrzałość/.A w tej drodze do uniezależnienia się od rodziców, których ojcostwo i macierzyństwo było raniące, doświadczenie bycia wybaczającym synem i wybaczającą córką wydaje się być decydujące w stawaniu się dojrzałym ojcem i matką w aktualnym związku.

 

W efekcie tego pojednania rozumiemy wtedy głębiej, iż nasze dzieci tak naprawdę nie są nasze, a jedynie nam powierzone po to, abyśmy z miłością i troską towarzyszyli im jakiś czas w ich drodze do coraz dojrzalszego, bardziej odpowiedzialnego i samodzielnego życia. I tekst Kahlila Gibrana – zapewne wam dobrze znany-przemawia wtedy do nas w szczególny sposób:

 

„Wasze dzieci nie są waszą własnością;

są synami i córkami samej mocy Życia.

Jesteście ich rodzicami, ale nie stworzycielami.

Mieszkają z wami,

a mimo wszystko do was nie należą.

Możecie dać im swą miłość-

lecz nie wasze idee, ponieważ oni mają swoje idee.

Możecie dać dom ich ciałom-

ale nie ich duszom,

ponieważ ich dusze mieszkają w domu przyszłości,

którego wy nie możecie odwiedzić

nawet w waszych snach.

Możecie wysilać się, by dotrzymać im kroku,

ale nie żądać, by byli podobni do was,

ponieważ życie się nie cofa,

ani nie może zatrzymać się na dniu wczorajszym.

Wy jesteście jak łuk, z którego wasze dzieci,

Jak żywe strzały, zostały wyrzucone naprzód.

Strzelec mierzy do celu na szlaku nieskończoności

i trzyma cięciwę napiętą całą swą mocą,

ażeby strzały mogły poszybować szybko i daleko.

Poddajcie się z radością rękom Strzelca,

ponieważ On kocha równą miarą i strzały, które szybują,

i łuk, który pozostaje niewzruszony.

 

Wybaczenie jako zadanie w dojrzewaniu do macierzyństwa i ojcostwa

 

Podsumowując – kluczem do rozwiązania problemu związanego z powtarzaniem doświadczonych w przeszłości zranień i nie kontynuowania ich dalej w swoich własnych rodzinach- jest niewątpliwie wybaczenie, ale droga, która doń prowadzi jest drogą długą i często żmudną, której nie można specjalnie przyspieszyć, bo wtedy tylko utrudnia się dojście do celu. Każdy nosi w sobie ukrytą moc, pozwalającą na przekroczenie własnego dziedzictwa, tylko musi znaleźć do tego powód i okazję. Najczęściej takim powodem jest nasze cierpienie-czasem dojmujące, głośne, a czasem nie odczuwane, bądź głuche, milczące. Za każdym razem jednak jest to cierpienie, które chce nam coś „powiedzieć”. I oczywiście nie możemy zatrzymywać się w tym procesie tylko na poziomie psychologii, choć niewątpliwie terapia psychologiczna będzie tu miała ogromne znaczenie. Trzeba nam jednak sięgać głębiej, czyli do życia duchowego, które opisuje teologia, ale to już nie moja dziedzina…

 

A. Szumowska

psycholog,specjalista terapii uzależnień